Wirus (The Strain)
Reżyseria: Guillermo Del Toro, Peter Weller i inni
Scenariusz: Guillermo Del Toro, Chuck Hogan i inni
Obsada: Corey Stoll, Mia Maestro, David Bradley, Richard Sammel, Sean Astin, Kevin Durand, Robert Maillet, Miguel Gomez i inni
Muzyka: Ramin Djawadi
Zdjęcia: Gabriel Beristain, Mirosław Baszak, Checco Varese
Gatunek: Horror
Kraj: USA
Rok produkcji: 2014
Serial Wirus powstał na podstawie powieści Guillermo Del Toro, twórcy nagrodzonego Oscarami i Chucka Hogana, autora powieści Miasto Złodziei (na jej podstawie powstał film w reżyserii Bena Afflecka), która szybko stała się hitem i doczekała się dwóch kontynuacji. Nic dziwnego, że w końcu fabułę przeniesiono na ekran. Co prawda nie na kinowy, ale produkcje telewizyjne w ostatnim czasie stanowią godną konkurencję dla kina, choćby w kwestii bezkompromisowej rozrywki. Serial zadebiutował na kanale FX w lipcu tego roku i już pierwszym odcinkiem udowodnił, że warto poświęcić czas na kolejne epizody.
Akcja rozpoczyna się pewnej nocy w Nowym Jorku, podczas lądowania pasażerskiego samolotu z Niemiec. Tuż po wylądowaniu samolot wyłącza silniki i milknie. Wieża kontrolna nie może nawiązać połączenia z pilotami. Światła są wyłączone, okna zasłonięte, drzwi zamknięte i nikt nie próbuje się wydostać. W obawie przed śmiercionośnym wirusem, władze wzywają ekipę z Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób. Po wejściu na pokład okazuje się, że poza czterema osobami, wszyscy pasażerowie są martwi. Niestety w samolocie nie wykryto żadnych toksyn, bakterii ani wirusów, a ciała wyglądają jakby spały. Grozę sytuacji podsyca fakt znalezienia na pokładzie dziwnej skrzyni wypełnionej ziemią z mrocznymi płaskorzeźbami, której nie ma w dokumentach przewozowych. Rozwiązania tajemniczej zagadki podejmuje się dr Goodweather, niestety jego przełożeni za wszelką cenę chcą ukręcić łeb sprawie. To, co jednak udaje się mu odkryć, wprawia go w ogromne osłupienie.
Produkcja Del Toro nie jest łatwa do sklasyfikowania i od samego początku zaskakuje widza swoją konwencję i pędzącą akcją, choć w połowie sezonu jest kilka epizodów, w których akcja odrobinę zwalnia. Poza nimi, każdy odcinek przynosi nam coraz to nowe historie, a zarazem kolejne pytania. Fabuła rozgrywa się w czasie teraźniejszym, jednak co jakiś czas przeskakuje do lat czterdziestych ubiegłego wieku do Polski i Rumuni. Twórcy nie pozwalają sobie na zbyt duże przestoje. Scenariusz jest tak skonstruowany, że widz nie może się nudzić, choć momentami łapie się za głowę patrząc z przymrużeniem oka na pewne rozwiązania i zachowania bohaterów. Ogólnie rzecz biorąc Wirus jest połączeniem filmu grozy, czystej akcji, dramatu obyczajowego i filmu katastroficznego. Nie wyklucza się to oczywiście nawzajem, a miejscami w ciekawy sposób uzupełnia.
Wirus charakteryzuje się przede wszystkim wieloma postaciami. Niestety mimo znaczenia, nie każda z tych postaci wypada w sposób przekonywujący. Głównym bohaterem jest Efraim Goodweather, w którego wciela się Corey Stoll znany z roli kongresmena Russo w serialu . Niestety kreuje on nierówną postać, która momentami potrafi strasznie irytować, a widz w żaden sposób nie potrafi się z nim identyfikować. Dużo lepiej wypada Dawid Bradley, znany z roli Argusa Filcha z serii Harry Potter, wcielający się w Abrahama Setrakina. Bohater ten jest największym przeciwnikiem wampirów i jako jedyny zdaje sobie sprawę z zagrożenia jakie niosą one ze sobą. Po za nimi w drugoplanowej roli zobaczyć możemy Seana Astina. Pozostali aktorzy, mimo że nie pokazują wielkich umiejętności, to ich epizodyczne postacie mają spory wpływ na rozwój akcji.
Zaskakiwać, oczywiście nie każdego pozytywnie, może sposób przedstawienia tej produkcji. Odnosimy wrażenie jakby twórcy sugerowali się serialami z lat dziewięćdziesiątych. Pewne rozwiązania momentami przyprawiają widza o lekki uśmiech na twarzy. Od razy w oczy rzuca się także, że Del Toro tworząc charakteryzację wampirów, sugerował się filmem Blade II, którego był reżyserem. Poza tym twórcy korzystają z standardowych klisz, które mają wpływać na emocje widza i wywoływać lęk. Niestety miejscami udaje się przez to wywołać uśmiech. Oczywiście wystarczy odrobinę przymknąć oko, a zabawa może być przednia.
Twórcy nie skupiają się tylko na wampirach. Zarysowany jest tu także wątek obyczajowy. Pokazane zostaje zagmatwane życie głównego bohatera. Jego walka o rodzinę, syna i dzielenie tego wszystkiego pomiędzy nowego faceta żony i swoją kochankę, z którą także współpracuje. Ta zaś musi się opiekować swoją, cierpiącą na demencję matką. Wydaje się to trochę zagmatwane, jednak twórcy w bardzo delikatny i wyważony sposób pokazali te wątki na ekranie. W tym wszystkim na uwagę zasługuje także przeszłość Setrakina, jego pobyt w obozie w Oświęcimiu i walka ze Strigoi, w wyniku której traci żonę. Szkoda tylko, że twórcy całkowicie pominęli genezę samego Mistrza, co w powieści było ukazane na samym początku. Możliwe, że nawiążą oni do tego wątku w drugim sezonie.
Finał The Strain kończy się bezpośrednią konfrontacją łowców z Mistrzem i jego poplecznikami. Niestety tak jak zaskakuje, w podobny sposób zawodzi. Nie daje nam żadnych odpowiedzi, tylko przynosi jeszcze więcej pytań, co paradoksalnie sprawia, że będziemy z większą niecierpliwością czekać na kolejny sezon. Ostatecznie bitwa o losy Ziemi 1:0 dla wstrętnych kreatur. Jednak iskierka nadziei nie gaśnie, szczególnie, że w jednym z wątków możemy zobaczyć inna rasę wampirów, stających po stronie ludzi, jednak w tej kwestii też nic nie jest do końca jasne. Miejmy nadzieję, że Del Toro nie pójdzie po najprostszej linii oporu i zaskoczy nas czymś jeszcze oryginalniejszym w drugim sezonie.
Produkcja Del Toro nie jest łatwa do sklasyfikowania i od samego początku zaskakuje widza swoją konwencję i pędzącą akcją, choć w połowie sezonu jest kilka epizodów, w których akcja odrobinę zwalnia. Poza nimi, każdy odcinek przynosi nam coraz to nowe historie, a zarazem kolejne pytania. Fabuła rozgrywa się w czasie teraźniejszym, jednak co jakiś czas przeskakuje do lat czterdziestych ubiegłego wieku do Polski i Rumuni. Twórcy nie pozwalają sobie na zbyt duże przestoje. Scenariusz jest tak skonstruowany, że widz nie może się nudzić, choć momentami łapie się za głowę patrząc z przymrużeniem oka na pewne rozwiązania i zachowania bohaterów. Ogólnie rzecz biorąc Wirus jest połączeniem filmu grozy, czystej akcji, dramatu obyczajowego i filmu katastroficznego. Nie wyklucza się to oczywiście nawzajem, a miejscami w ciekawy sposób uzupełnia.
Wirus charakteryzuje się przede wszystkim wieloma postaciami. Niestety mimo znaczenia, nie każda z tych postaci wypada w sposób przekonywujący. Głównym bohaterem jest Efraim Goodweather, w którego wciela się Corey Stoll znany z roli kongresmena Russo w serialu . Niestety kreuje on nierówną postać, która momentami potrafi strasznie irytować, a widz w żaden sposób nie potrafi się z nim identyfikować. Dużo lepiej wypada Dawid Bradley, znany z roli Argusa Filcha z serii Harry Potter, wcielający się w Abrahama Setrakina. Bohater ten jest największym przeciwnikiem wampirów i jako jedyny zdaje sobie sprawę z zagrożenia jakie niosą one ze sobą. Po za nimi w drugoplanowej roli zobaczyć możemy Seana Astina. Pozostali aktorzy, mimo że nie pokazują wielkich umiejętności, to ich epizodyczne postacie mają spory wpływ na rozwój akcji.
Zaskakiwać, oczywiście nie każdego pozytywnie, może sposób przedstawienia tej produkcji. Odnosimy wrażenie jakby twórcy sugerowali się serialami z lat dziewięćdziesiątych. Pewne rozwiązania momentami przyprawiają widza o lekki uśmiech na twarzy. Od razy w oczy rzuca się także, że Del Toro tworząc charakteryzację wampirów, sugerował się filmem Blade II, którego był reżyserem. Poza tym twórcy korzystają z standardowych klisz, które mają wpływać na emocje widza i wywoływać lęk. Niestety miejscami udaje się przez to wywołać uśmiech. Oczywiście wystarczy odrobinę przymknąć oko, a zabawa może być przednia.
Twórcy nie skupiają się tylko na wampirach. Zarysowany jest tu także wątek obyczajowy. Pokazane zostaje zagmatwane życie głównego bohatera. Jego walka o rodzinę, syna i dzielenie tego wszystkiego pomiędzy nowego faceta żony i swoją kochankę, z którą także współpracuje. Ta zaś musi się opiekować swoją, cierpiącą na demencję matką. Wydaje się to trochę zagmatwane, jednak twórcy w bardzo delikatny i wyważony sposób pokazali te wątki na ekranie. W tym wszystkim na uwagę zasługuje także przeszłość Setrakina, jego pobyt w obozie w Oświęcimiu i walka ze Strigoi, w wyniku której traci żonę. Szkoda tylko, że twórcy całkowicie pominęli genezę samego Mistrza, co w powieści było ukazane na samym początku. Możliwe, że nawiążą oni do tego wątku w drugim sezonie.
Finał The Strain kończy się bezpośrednią konfrontacją łowców z Mistrzem i jego poplecznikami. Niestety tak jak zaskakuje, w podobny sposób zawodzi. Nie daje nam żadnych odpowiedzi, tylko przynosi jeszcze więcej pytań, co paradoksalnie sprawia, że będziemy z większą niecierpliwością czekać na kolejny sezon. Ostatecznie bitwa o losy Ziemi 1:0 dla wstrętnych kreatur. Jednak iskierka nadziei nie gaśnie, szczególnie, że w jednym z wątków możemy zobaczyć inna rasę wampirów, stających po stronie ludzi, jednak w tej kwestii też nic nie jest do końca jasne. Miejmy nadzieję, że Del Toro nie pójdzie po najprostszej linii oporu i zaskoczy nas czymś jeszcze oryginalniejszym w drugim sezonie.
-- tom571
Oj tak, Goodweather potrafił zirytować. ;) Moim ulubieńcem został Szczurołap, w finale cały czas trzymałam kciuki, bo myślałam, że ktoś z pewnością zginie i tym ktosiem będzie - jak zawsze - mój ulubieniec. Szczurołap przeżył, ale ostatni odcinek i tak mnie nieco rozczarował.
Odpowiedz