Mistrz i Małgorzata (Mastier i Margarita)
Reżyseria: Artur Tyszkiewicz
Obsada: Przemysław Stippa, Daniel Dobosz, Wojciech Rusin, Janusz Łagodziński, Marta Ledwoń i inni
Scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
Opracowanie muzyczne: Jacek Grudzień
Teatr: Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie
Rok premiery: 2014
Od 24 czerwca na deskach lubelskiego teatru Osterwy można oglądać adaptację Mistrza i Małgorzaty w reżyserii Artura Tyszkiewicza. Wielowątkową powieść Bułhakowa nieco skrócono (pozbyto się wątku Piłata i Jeszui), w niektórych kwestiach dostosowano do współczesności, zrezygnowano również z wątków politycznych. Została rozrywka w najczystszej postaci i historia o miłości, która mogłaby się rozgrywać tak w Moskwie, jak i w innym miejscu na świecie. Warto wspomnieć, że na potrzeby spektaklu całkowicie przebudowano wnętrze teatru; w miejscu, gdzie poprzednio mieściła się widownia, zbudowano obrotową scenę, tak aby balkoniki znajdowały się nad nią. Już to wprowadza uczucie zaburzenia porządku, który potem udziela się w czasie spektaklu. Mistrz i Małgorzata Artura Tyszkiewicza to istne szaleństwo.
Akcja rozgrywa się w moskiewskim teatrze "Variétés", do którego przybywa tajemniczy Woland. Przedstawia tam swoje pokazy czarnej magii, zjednując sobie publiczność. Z czasem jednak zaczyna wprowadzać chaos, przejmując kontrolę nad teatrem, wywracając życia pracowników do góry nogami, innych doprowadzając na skraj szaleństwa, a wreszcie... przejmując dusze. Woland to bowiem nie kto inny, jak szatan w ludzkiej postaci.
Historia Mistrza i Małgorzaty - wątek tytułowy opowiadający o wierności i miłości ponad wszystko - jest tutaj zepchnięty na drugi plan i jednak ugina się pod ekspozycją Wolanda. Nie umniejsza to mimo wszystko wagi tego wątku, wybrzmiewa on w końcówce z całą siłą. Przez większość czasu jest to jednak fabularnie poszatkowana jazda bez trzymanki. Historie poszczególnych postaci przeplatają się ze sobą, niekiedy nawet rozgrywają się w tym samym momencie na scenie. Tak jak nazwa moskiewskiego teatru - variétés - tak, cały spektakl Tyszkiewicza utrzymany jest w takiej formie, czyli wszystkiego mamy tu dużo: jest fantazyjna scenografia, rozrywka, sztuczki magiczne, popisy, piosenki (zaskakujące wplecenie piosenek Violetty Villas). Z cyrku, gdzie paradują klauny, przenosimy się do szpitala psychiatrycznego wypełnionego dziwakami, potem zaś trafiamy na imprezę u Wolanda. Niewątpliwie Tyszkiewicz stworzył spektakl rozrywkowy, wybierając z dzieła Bułhakowa to, co najbardziej efektowne, ubierając to w kolorową scenografię, erotykę i klubową muzykę na szatańskim balu. Ale to działa. Mistrz i Małgorzata w jego wersji robi piorunujące wrażenie.
Już sam początek potrafi zaskoczyć. Popisy trupy Wolanda to prawdziwe iluzjonistyczne sztuczki. Aktorzy Daniel Dobosz i Wojciech Rusin musieli się naprawdę solidnie przygotować do tego występu. Bawią publiczność jak zawodowi specjaliści, sprawiając że znikają karty, a nawet połykając szpilki ku uciesze widzów. Do tego dochodzi jarmarczna radosna muzyka, interakcja z widownią oraz dużo humoru. Siedzimy weseli i rozluźnieni, zupełnie nieprzygotowani na to, co będzie dalej. A następujący później dialog szatana z głową konferansjera dotyczący istnienia dobra i zła, Boga i diabła, sprowadza nas z powrotem na właściwe tory.
Aktorsko to przede wszystkim popis Przemysława Stippy w roli Wolanda. Stwierdzenie, że wszystkich innych pozostawia daleko w tyle byłoby krzywdzące wobec reszty obsady, gdyż trzeba przyznać, że absolutnie wszyscy stworzyli kapitalne kreacje, ale to właśnie na Wolanda chcemy patrzeć. Elektryzuje samym spojrzeniem i przyciąga jak magnes. To niesamowita postać. Anemiczny, niepozorny, a jednak pełen energii i charyzmy. Jego powolne ruchy i jednakowy wyraz twarzy kontrastują z siłą tego bohatera i jego wpływem nie tylko na pozostałe postaci, ale i na widzów. Dodatkowo świetnie ucharakteryzowany Stippa tworzy fascynujące i pociągające zło. Obok niego niemal nieustannie pojawia się Korowiow, w którego wciela się charakterystyczny Daniel Dobosz. Gra raczej standardową dla siebie postać, nie powala na kolana, ale niejednokrotnie wprawi w osłupienie, chociażby podczas wykonywania magicznych sztuczek. Popis z igłami to mały rarytas. Bardzo dobrze wypada także Janusz Łagodziński w roli tytułowego Mistrza. Ten doświadczony aktor zachwyca przede wszystkim ekspresją i zdolnością do opowiadania. To, co maluje się na jego twarzy, gdy z całą paletą uczuć mówi o swojej przeszłości, sprawia że opowiadana przez niego historia niemal staje nam przed oczami. Wreszcie Marta Ledwoń i jej Małgorzata - rola bardzo odważna, ale i dosadna, wymowna. Jej przemiana z tęskniącej, pogrążonej w smutku kobiety w szalejącą na deskach pełną dzikości czarownicę może się podobać. Mimo to widać, że aktorka za mocno stara się ukraść dla siebie scenę, czasem brakuje tej postaci wyważenia.
Całość uzupełnia muzyka Jacka Grudnia idealnie wpasowująca się w tę mieszaninę stylów. Jest tutaj wspomniana Violetta Villas, która pozornie zdaje się tu zupełnie nie pasować. Początkowo jest też wiele radosnych, klasycznych jarmarcznych motywów. W drugiej połowie tematy muzyczne są jednak coraz cięższe, przerywane, wyłaniające się jakby z ciszy, budzące niepokój. To robi wrażenie.
Udało się Tyszkiewiczowi zapanować nad tą sztuką. Z pozornego chaosu wyłania się treść. Nad dobrą zabawą i rozrywką unoszą się metafory, widać to chociażby na przykładzie postaci Małgorzaty, która w swej szczerej, choć nieco przeszarżowanej roli, opowiada o wyzwoleniu się z okowów lęku. Niestety zdaje się jednak, że reżyserowi brakuje odrobinę wyczucia oraz konsekwencji, miejscami forma zdaje się mieć większe znaczenie od treści. Przesadny erotyzm, niepotrzebne epatowanie golizną (całkowicie niepotrzebna postać służki, ograniczająca się do kręcenia tyłkiem), nieco odrzucają. Z drugiej strony, równie przerysowany bal u Wolanda, to prawdziwa perełka. Mistrz i Małgorzata Tyszkiewicza ma swoje lepsze i słabsze momenty. Reżyserowi udało się zrealizować wciągający spektakl, efektowny i barwny, w dodatku z pazurem. Świetnie się to ogląda. Brakuje jednak czegoś, co uderzy widza, jakiejś głębszej refleksji, która sprawiłaby, że dzieło pozostałoby w naszej głowie na dłużej.
-- Simon
Książka prawdziwie magiczna :) Czytałem na wiosnę 2001 roku, tuz przed maturą :) Spektakl też bardzo chciałbym obejrzeć.
Odpowiedz